poniedziałek, 11 lipca 2016

Co ratuje moje macierzyństwo? Czyli o empatii dla siebie na co dzień i o niewymagających zabawach.

Kiedy moje potrzeby, przede wszystkim snu i odpoczynku, są niezaspokojone, to trudno jest mi skupić się w pełni na byciu zaangażowanym i uważnym rodzicem. Moje dzieci są jeszcze na tyle małe, że trudno jest im przez dłuższy czas samodzielnie zajmować się sobą. Niemowlę bezkompromisowo daje znać, że czegoś potrzebuje, a trzylatka równie mocno pragnie bliskości i ciepła mamy.
Kiedy więc po przespanej urywanym snem nocy maluchy od rana potrzebują mojej fizycznej i emocjonalnej obecności, najpierw wsłuchuję się w siebie i w to, czego w tej chwili potrzebuję, a co nie może zostać zaspokojone. Niestety, nie dam rady zdrzemnąć się właśnie w tym momencie, albo wyjść na samotny spacer, bo po prostu w danej chwili nie ma obok innej osoby, która zajmie się dziećmi. Wbrew pozorom takie uświadomienie sobie swoich niezaspokojonych potrzeb nie wzmaga frustracji, tylko uruchamia zrozumienie – wiem, co jest mi potrzebne; nie mogę teraz tego zrobić/uzyskać, ale zadbam o to, jak tylko nadarzy się pierwsza możliwa okazja. To też pozwala mi zadbać o dzieci – nie złoszczę się na nie, bo wiem, że to nie one są odpowiedzialne za zaspokojenie moich potrzeb, tylko ja sama.

A potem zajmuję maluchy czymś, co sprawia im radość, jednocześnie nie wymagając ode mnie wielkiej pracy umysłowej.
Co więc ratuje mnie i pomaga w takich chwilach?

Lustro – mam to szczęście, że posiadam w domu szafę z dużym lustrem. Pomogło mi niezliczoną ilość razy zarówno przy jednym, jak i przy dwójce dzieci. Niemowlęta uwielbiają patrzeć w lustro, posyłając do swojego odbicia tysiące uśmiechów. Próbują też rączkami złapać tego małego człowieka, którego widzą po drugiej stronie. Jest jeszcze jedna, wielka zaleta lustra – błyskawicznie uspokaja płaczące niemowlaki.
Z kolei starszakom lustro daje możliwość ćwiczenia różnych min, wygibasów, improwizowanych układów tanecznych, oglądania efektów przebieranek… U nas lustro jest też powierzchnią do malowania, przyklejania naklejek itp. Łatwo je wyczyścić, więc nie mam stresu, że coś się zniszczy.



Zabawa w chowanego/ ukrywanie się w szafie – podczas zabawy w chowanego mogę dłuuuugo liczyć zanim zacznę szukać. ;). A w szafie starsza córka ukrywa się albo sama (wtedy zabiera latarkę i zabawki i potrafi się tam bawić ładnych kilkanaście minut), albo ze mną (a wtedy zwykle szafa pełni rolę jakiejś maszyny, albo statku kosmicznego).

Taniec – włączamy sobie jakieś skoczne rytmy i tańczymy do upadłego. Dobrze, że wszystkie trzy to uwielbiamy. Jak jestem już totalnie padnięta, to nie mam za bardzo siły, żeby tańczyć. Wtedy ta opcja odpada. Jednakże przy umiarkowanym zmęczeniu taki dziki taniec działa pobudzająco i dodaje pozytywnej energii.

Kartonowe domki – tworzenie, składanie i ozdabianie domków sprzyja wyciszeniu, uspokojeniu i koncentracji. Mogę wtedy siedzieć obok, popijać herbatę i odpoczywać.



Koraliki – i robienie z nich bransoletek, naszyjników, albo po prostu nawlekanie i zdejmowanie z nitki. Tutaj również sprawdzają się wszelkie gotowe wyszywanki-przeszywanki, które można kupić w sklepie (np. „Guzik z pętelką”).


(Naprawdę) ciekawe książki - u nas takim hitem są książki, albo gazetki, które można oglądać przy użyciu "magicznej" lupy. I kluczowe tutaj jest właśnie oglądanie, a nie czytanie.



Zagadki, labirynty – wymyślone przeze mnie, wydrukowane z internetu, albo w formie książeczek. Starsza coraz chętniej sama sięga po tego typu rozrywki.



Chusta/nosidło – chusta, a dla siedzącego już dziecka – nosidło, są dla mnie po prostu niezastąpione. Mam wolne ręce, nie wykrzywiam się na jedną stronę (jak to się dzieje w przypadku trzymania malucha na biodrze), a przy dwójce jedno spokojnie siedzi na brzuchu, albo na plecach, a do drugiego mam pełen dostęp (np. podczas naszych wspólnych tanecznych harców).

Malowanie po ciele – dzieci to uwielbiają. Kiedy dodatkowo można pomalować mamę, to w ogóle zabawa robi się świetna. A ja w tym czasie w najlepsze leżę do góry brzuchem. :)

Masaż Shantala - za pomocą masażu mogę zrelaksować i siebie i dzieci. Młodszą masuję codziennie, a starszą wtedy, kiedy ma na to ochotę (codziennie podczas masażu młodszej, proponuję i starszej, ale nie zawsze chce). Już 3,5 roku doświadczam na sobie kojących właściwości takiego dotyku, więc korzystam z tego, kiedy tylko mogę. Taki masaż pozwala mi też zatrzymać pędzące myśli, a relaksująca muzyka, którą sobie włączam na ten czas dodatkowo wzmacnia wrażenie unoszenia się na chmurce spokoju:)



Obieranie warzyw – mogę zająć się przygotowaniem obiadu, a dziecko mi jeszcze w tym pomoże. Dla mnie bomba! Oczywiście na samym początku, kiedy dziecko przeżywa zachwyt samą czynnością obierania tworzy się spory bałagan, a warzywa przypominają raczej zapałki niż np. marchewki. Jednak warto przetrwać takich kilka razy, aby potem było już tylko dobrze.


Zabawa w lekarza - ja oczywiście jestem bardzo chorym pacjentem, który musi leżeć i wymaga podawania leków, operacji, odpoczynku i spania.


A co działa u Was?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...